Czym według mnie jest ciąża? Ciąża,
czyli niejaki wstęp do „fuchy” zwanej macierzyństwem, to
kwestia decyzji. Tak, jest to cholernie ważna decyzja zważywszy na
to, że zaważa na kilkunastu najbliższych latach kobiety. Decyzja
ta jest tym ważniejsza, bo niesie ze sobą kupę niewiadomych.
Już sam okres ciąży wieje na
kilometr niesprawiedliwością i nie ma do kogo zadzwonić w sprawie
apelacji typu: Dlaczego tamta baba praktycznie do ostatniego
dnia porodu chodziła do pracy, jeździła na rowerze, przytyła
tylko 10 kilo, a gdy przyszło co do czego urodziła w ciągu 3
godzin? Ja się pytam – jakim prawem, skoro ja od początku ciąży
przez 4 miesiące rzygałam jak nakręcona, a i tak przybrałam 30
kilo? Jak to możliwe, że łaziłam non stop zmęczona,
przesiedziałam na zadku 2 wesela, a i tak trafiłam w 6 miesiącu na
oddział patologii z groźbą poronienia, bo „się przemęczałam i
powinnam więcej odpoczywać”? Na dodatek czas, który miał być
ucieczką od bólu menstruacyjnego stał się niekończącym pasmem
różnych bóli mięśni, kości i utraty naturalnej odporności (pod
koniec ciąży łapałam wszystko jak leci od zapalenia pochwy po
zapalenie uszu, o przeziębieniach nie wspominając). No jakim prawem
ja się pytam?
Prawem natury, prawem jednostkowości
każdego organizmu. Ot i tyle. I nie ma sensu rozpaczać. Mimo tego
co przeszłam, a chyba przeszłam sporo, oczekując na Sarenkę, nie
rozumiem wiecznie narzekających kobiet na oddziałach położniczych,
nie rozumiem "uprzedzających mnie" mamusiek i ciotek
"dobra rada", mówiących, że dziecko to poświęcenie.
Instynkt macierzyński to potężna broń. Dla mnie wciąż było,
jest i myślę, że będzie warto. Dzięki Sarence odkryłam w sobie
niesamowite pokłady siły i naprawdę przestałam się bać o
siebie, bać się innych ludzi. Teraz boję się tylko o nią, w
innych przypadkach - jestem niepokonana, jestem lwicą. I już nie
jestem samotna. To ostatnie zdanie, choć może mało precyzyjne, to
dla osoby ze skłonnościami do weltschmerzu i stanów depresyjnych
powinno mieć ogromne znaczenie. Tak, skończyły się moje
werterowskie problemiki, bo wreszcie mam po co żyć. Chcę żyć! I
nie chodzi tu o poświęcenie się dla mojej córy. Ja po prostu chcę
na nią patrzeć. Chcę starać się tłumaczyć jej ten świat i
stawiać przed nią jak najwięcej możliwości wyborów - żeby
mogła wybierać, żeby sama mogła kształtować swoją ścieżkę.
Jeśli w tym wszystkim uda mi się uchronić ją przed paroma
własnymi błędami i uczynić mądrzejszą, to będzie super, ale
najważniejsze jest dla mnie jej życie - samo ono jest cudem. A jak
pomyślę, że taka Sarenka to wypadowa cech moich i mężczyzny,
którego pokochałam, to już w ogóle dostaję kręćka. WARTO BYŁO.
Dla mnie było warto. Ale nie dla każdej
kobiety. Przyznam, że mimo mojego sarenko-kręćka, przerażają
mnie komuny mamusiek, które uważają urodzenie dziecka za
najważniejszy cel w życiu. Owszem, ten cel również przede mną
się gdzieś tam zarysował, ale nie powiem, że życie bez smrodku pieluch i
nocnego karmienia nie ma sensu. Ma. Ja wybrałam rodzicielstwo,
ale w pełni rozumiem kobietki, które z macierzyństwem zwlekają
lub się na nie nie decydują. To jest cholernie ważna decyzja! I
nie oszukujmy się - jaki by facet nie był cudowny - to jest głównie
NASZA decyzja, naszego życia dotyczy najbardziej. Dlatego warto ją
przemyśleć, bo żadne dziecko nie zasługuje na poczucie, że jest
niechciane.
Jeśli więc któraś z Was rozważa w
tej chwili zostanie mamuśką i trafiła tu z tym właśnie pytaniem,
to powiem tak: decyzja powinna być odpowiedzialna, lecz nie mówię
tu bynajmniej o kwestiach materialnych czy o karierze. Tutaj
prawdopodobnie nigdy nie będziesz gotowa, bo zawsze jest: za dużo
pracy, niepewna posada, za małe mieszkanie. Na to nie patrz - jakoś
sobie poradzisz - szczególnie jeśli nie będziesz sama. Ważniejsze
jest więc to czy jesteś gotowa i czy możesz liczyć na faceta, z
którym chcesz mieć dziecko? Zastanów się jak traktuje innych
ludzi i czy jest na tyle odpowiedzialny, by pomagać Ci nawet jeśli
Wasza piękna, wielka miłość przeminie (sorry, ale w życiu różnie
bywa, powinnaś o tym pomyśleć). Jeśli czujesz że tak, "na
100% tak!" to... zastanów się jeszcze raz. Nie wierzę w
stuprocentową pewność. Prawdopodobnie patrzysz na temat przez
różowe okulary i możesz się mocno zdziwić. Jeśli nie widzisz
problemów - znajdź je. One tam są, więcej niż Ci się wydaje i
będą cholernie trudne, bo już nie będziesz odpowiadać tylko za
siebie, ale jeszcze za taką małą, nieporadną bździągwę.
No to jak? Raczej nie? Spoko. Twoje
prawo. Nie zmuszaj się, ale też nie unikaj tematu ani dzieciaków.
Przyglądaj im się. Jeśli Twój odbiór się "ociepli"
pod wpływem jakiegoś syna/córka, to wróć do pytania o
macierzyństwo, ale na luzie. Nie przejmuj się biologicznymi
"tik-takami" i uwagami starych ciotek, bo to tylko
odstrasza.
A co jeśli raczej tak? To... chyba
warto spróbować. Jak już pisałam - instynkt mamuśki to potężna
broń i robi niezłe pranie mózgu. To co kiedyś było dla mnie
"chyba tak,", stało się "O JA PIERDZIU, NO JASNE, ŻE
TAK!". "Fajnie by było" zamieniło się na
"ZAJEBIŚCIE!"... i choć wiem, że nie każdy scenariusz
macierzyństwa musi się tak ułożyć, życzę każdej przyszłej
mamuśce żeby doświadczyła tej pewności i pogody jaka wiąże się
z poczęciem małego pasożyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz