sobota, 17 października 2015

Mówią Ci, że ciąża to nie choroba - pieprz ich!

Ciąża ciąży nierówna. Jedna kobieta będzie się czuła obłożnie chora od 1 trymestru, podczas gdy druga w 30 tygodniu może jeździć na rowerze. I nie zależy to ani od ich psychiki, ani od stylu życia, żywienia czy cholernego wpływu Księżyca. 

Ciąża to dla niektórych prawdziwa walka (nie rzucę tu nazwiskami czy placówkami badawczymi, bo czytałam o tym dość dawno temu, ale jest to jedna z naukowych teorii). Płód walczy o swoje przetrwanie i bywa w tej walce bezlitosny dla matki. Choć wszyscy trąbią o tym, czego to kobiecie w ciąży nie wolno, coraz częściej naukowcy przyznają, że tak naprawdę niewiele działań przyszłej mamy może poważnie zaszkodzić płodowi. Badania historyków dowodzą, że nawet w czasach II wojny światowej, kiedy kobiety były narażone na głodowanie, ich dzieci rodziły się zaledwie 200-500 gramów lżejsze od dzieci kobiet w pełni dożywionych. Procent noworodków z "defektami" wcale nie był większy niż w latach poprzednich, natomiast zwiększyła się śmiertelność kobiet w połogu oraz nasiliły takie objawy po urodzeniu jak: szkorbut, anemia, utrata uzębienia, cukrzyca.

Tak więc drodzy "doradcy" jeśli macie uraczyć kobitę w ciąży swoją mądrością (a zwykle robicie to gdy kobietka jest przybita i wiadomo, że kiepsko znosi swój stan) - lepiej... ugryźcie się w język. Tu nie potrzeba Waszych porad - od tego mamy lekarzy i położne - jedyne więc co możecie nam dać to trochę ciepła i zrozumienia. Serio nie rozpłyniemy się od tego, a z autopsji wiem, że nic tak nie podbudowywało mnie w szpitalu, jak usłyszeć od MM lub taty, że jestem dzielna i obaj są ze mnie dumni, bo potrafię to wszystko znieść ze spokojem i jeszcze się uśmiechać.

Wpis kończę prywatą i otwartym pytaniem do wszystkich tych, którzy nadal będą twierdzić, że "ciąża to nie choroba": Możecie mi wytłumaczyć czym jest w takim razie ciąża, skoro już 3 razy w trakcie jej przebiegu lądowałam w szpitalu i w żadnym razie nie były to akcje porodowe?


wtorek, 6 października 2015

Męskie poświęcenie

Z cyklu rozmowy podczas planowania potomka:

Ja: Przed urodzeniem małej przydałoby się, żebyśmy kupili półkę do powieszenia nad komodą, bo chcę tam niańkę elektroniczną postawić.
MM:  A ta nad łóżkiem nie starczy? <wskazuje na zagraconą powierzchnię>
Ja: Przecież tu nie ma miejsca!
MM: Oj no... do czasu porodu zabiorę stąd piwo.

niedziela, 4 października 2015

Lekko nie będzie, czyli decyzja o macierzyństwie


Czym według mnie jest ciąża? Ciąża, czyli niejaki wstęp do „fuchy” zwanej macierzyństwem, to kwestia decyzji. Tak, jest to cholernie ważna decyzja zważywszy na to, że zaważa na kilkunastu najbliższych latach kobiety. Decyzja ta jest tym ważniejsza, bo niesie ze sobą kupę niewiadomych.

Już sam okres ciąży wieje na kilometr niesprawiedliwością i nie ma do kogo zadzwonić w sprawie apelacji typu: Dlaczego tamta baba praktycznie do ostatniego dnia porodu chodziła do pracy, jeździła na rowerze, przytyła tylko 10 kilo, a gdy przyszło co do czego urodziła w ciągu 3 godzin? Ja się pytam – jakim prawem, skoro ja od początku ciąży przez 4 miesiące rzygałam jak nakręcona, a i tak przybrałam 30 kilo? Jak to możliwe, że łaziłam non stop zmęczona, przesiedziałam na zadku 2 wesela, a i tak trafiłam w 6 miesiącu na oddział patologii z groźbą poronienia, bo „się przemęczałam i powinnam więcej odpoczywać”? Na dodatek czas, który miał być ucieczką od bólu menstruacyjnego stał się niekończącym pasmem różnych bóli mięśni, kości i utraty naturalnej odporności (pod koniec ciąży łapałam wszystko jak leci od zapalenia pochwy po zapalenie uszu, o przeziębieniach nie wspominając). No jakim prawem ja się pytam?

Prawem natury, prawem jednostkowości każdego organizmu. Ot i tyle. I nie ma sensu rozpaczać. Mimo tego co przeszłam, a chyba przeszłam sporo, oczekując na Sarenkę, nie rozumiem wiecznie narzekających kobiet na oddziałach położniczych, nie rozumiem "uprzedzających mnie" mamusiek i ciotek "dobra rada", mówiących, że dziecko to poświęcenie. Instynkt macierzyński to potężna broń. Dla mnie wciąż było, jest i myślę, że będzie warto. Dzięki Sarence odkryłam w sobie niesamowite pokłady siły i naprawdę przestałam się bać o siebie, bać się innych ludzi. Teraz boję się tylko o nią, w innych przypadkach - jestem niepokonana, jestem lwicą. I już nie jestem samotna. To ostatnie zdanie, choć może mało precyzyjne, to dla osoby ze skłonnościami do weltschmerzu i stanów depresyjnych powinno mieć ogromne znaczenie. Tak, skończyły się moje werterowskie problemiki, bo wreszcie mam po co żyć. Chcę żyć! I nie chodzi tu o poświęcenie się dla mojej córy. Ja po prostu chcę na nią patrzeć. Chcę starać się tłumaczyć jej ten świat i stawiać przed nią jak najwięcej możliwości wyborów - żeby mogła wybierać, żeby sama mogła kształtować swoją ścieżkę. Jeśli w tym wszystkim uda mi się uchronić ją przed paroma własnymi błędami i uczynić mądrzejszą, to będzie super, ale najważniejsze jest dla mnie jej życie - samo ono jest cudem. A jak pomyślę, że taka Sarenka to wypadowa cech moich i mężczyzny, którego pokochałam, to już w ogóle dostaję kręćka. WARTO BYŁO.

Dla mnie było warto. Ale nie dla każdej kobiety. Przyznam, że mimo mojego sarenko-kręćka, przerażają mnie komuny mamusiek, które uważają urodzenie dziecka za najważniejszy cel w życiu. Owszem, ten cel również przede mną się gdzieś tam zarysował, ale nie powiem, że życie bez smrodku pieluch i nocnego karmienia nie ma sensu. Ma. Ja wybrałam rodzicielstwo, ale w pełni rozumiem kobietki, które z macierzyństwem zwlekają lub się na nie nie decydują. To jest cholernie ważna decyzja! I nie oszukujmy się - jaki by facet nie był cudowny - to jest głównie NASZA decyzja, naszego życia dotyczy najbardziej. Dlatego warto ją przemyśleć, bo żadne dziecko nie zasługuje na poczucie, że jest niechciane.

Jeśli więc któraś z Was rozważa w tej chwili zostanie mamuśką i trafiła tu z tym właśnie pytaniem, to powiem tak: decyzja powinna być odpowiedzialna, lecz nie mówię tu bynajmniej o kwestiach materialnych czy o karierze. Tutaj prawdopodobnie nigdy nie będziesz gotowa, bo zawsze jest: za dużo pracy, niepewna posada, za małe mieszkanie. Na to nie patrz - jakoś sobie poradzisz - szczególnie jeśli nie będziesz sama. Ważniejsze jest więc to czy jesteś gotowa i czy możesz liczyć na faceta, z którym chcesz mieć dziecko? Zastanów się jak traktuje innych ludzi i czy jest na tyle odpowiedzialny, by pomagać Ci nawet jeśli Wasza piękna, wielka miłość przeminie (sorry, ale w życiu różnie bywa, powinnaś o tym pomyśleć). Jeśli czujesz że tak, "na 100% tak!" to... zastanów się jeszcze raz. Nie wierzę w stuprocentową pewność. Prawdopodobnie patrzysz na temat przez różowe okulary i możesz się mocno zdziwić. Jeśli nie widzisz problemów - znajdź je. One tam są, więcej niż Ci się wydaje i będą cholernie trudne, bo już nie będziesz odpowiadać tylko za siebie, ale jeszcze za taką małą, nieporadną bździągwę.
No to jak? Raczej nie? Spoko. Twoje prawo. Nie zmuszaj się, ale też nie unikaj tematu ani dzieciaków. Przyglądaj im się. Jeśli Twój odbiór się "ociepli" pod wpływem jakiegoś syna/córka, to wróć do pytania o macierzyństwo, ale na luzie. Nie przejmuj się biologicznymi "tik-takami" i uwagami starych ciotek, bo to tylko odstrasza.
A co jeśli raczej tak? To... chyba warto spróbować. Jak już pisałam - instynkt mamuśki to potężna broń i robi niezłe pranie mózgu. To co kiedyś było dla mnie "chyba tak,", stało się "O JA PIERDZIU, NO JASNE, ŻE TAK!". "Fajnie by było" zamieniło się na "ZAJEBIŚCIE!"... i choć wiem, że nie każdy scenariusz macierzyństwa musi się tak ułożyć, życzę każdej przyszłej mamuśce żeby doświadczyła tej pewności i pogody jaka wiąże się z poczęciem małego pasożyta.